Gdy inni odpoczywali lub balowali w Sylwestrową noc, my wraz z grupą znajomych spędziliśmy ten czas aktywnie, wkraczając w Nowy Rok biegusiem. Dla Kasi był to trzeci nałęczowski bieg, dla Naszego Kwiatuszka, Jacka oraz Łukasza - pierwszy.

 

 

Przed startem - jak to widział Widz

 

Decyzję o "podboju" nałęczowskich ścieżek parkowych podjąłem na około 2 tygodnie przed zakończeniem roku, kiedy to od Kasi dowiedziałem się o istnieniu takiej imprezy. Tak naprawdę chyba niewiele miałem do gadania, bo gdy inne plany spaliły na panewce, zostałem poinformowany że jadę i bez zbędnych dyskusji. Do Nałęczowa dotarłem po godzinie 21:00. Większość naszej ekipy zastałem już ma miejscu, gdzie właśnie się rozpakowywali. W biurze zawodów odebrałem numer startowy i... medal Tak, medal dostaje się przed biegiem, co z jednej strony jest zabawne, ale z drugiej, czego się później dowiedziałem, problem polegał na tym, że dla osób zapisanych do konkretnego terminu medal był gwarantowany, dla reszty niekoniecznie. Aby więc uniknąć komplikacji na mecie, przed startem zostaje się już udekorowanym. Jako, że zawody nie mają dokładnego elektronicznego pomiaru czasu, dodatkowo otrzymujemy małą karteczkę ze swoimi danymi. W tym miejscu należy się mały prztyczek w nos dla organizatorów, bo gdyby nie Kasia, nie miałbym pojęcia o co chodzi. Otóż kartkę bierze się ze sobą, a na mecie w kolejności wbiegnięcia wbija na kołek :)

Wracając do sedna - jako, że znajdowaliśmy się w internacie szkolnym, z ekipą udaliśmy do pokoju, gdzie rozłożyliśmy rzeczy i chwilę pogadaliśmy, aby następnie zejść do stołówki na żurek i ponoć genialny barszcz. Jedzenia zresztą nie brakowało, za co brawa dla organizatorów. Chwilę po 23:00 odbyła się odprawa, kilka słów od Pana prowadzącego i ruszyliśmy na linię startu oddaloną o około 10 minut drogi spacerem (na skróty 15 minut ;) ).

 

 

A tak widziała to Kasia, chociaż Łukasz wszystko pięknie opisał :)

 

Mi, mimo iż pozostaje tylko zgodzić się z przedmówcą, to jednak nie byłabym sobą, gdybym nie napisała czegoś więcej, a bycie mną zobowiązuje :) Na ww. biegu byłam trzeci rok z rzędu i już nic mnie nie zdziwi w Nałęczowskim Sao Paulo, no może z wyjątkiem pogody która była w odróżnieniu od wcześniejszych lat bardzo dobrą pogodą na bieganie nocą ;) Jak już wiecie, Łukasz został postawiony przed faktem dokonanym, Kwiatek zresztą też :) Jacek chyba sam zdecydował o takiej formie spędzenia sylwestra :) Dziś już wiem że Krzysiu, jak sam mówi: „jest bardzo zadowolony i cieszy się, że dzięki mojemu zaproszeniu doświadczył fajnej nocy sylwestrowej. Zamiast siedzieć w domu, mógł się pośmiać, pogadać, poznać nowych ludzi, a moment w trakcie biegu kiedy wybiła północ i zaczęła się strzelanina fajerwerków zapamięta na długo, długo...”. To chyba powinno być w podsumowaniu, ale to by było zbyt szybko... Na podsumowanie jeszcze przyjdzie czas. Ahhhh tak, po fotkach pewno już zauważyliście, że pojawiłam się w fiolecie :) Nie chcę tu się tłumaczyć, ale od tego startu to właśnie w tym kolorze będziecie mnie widywać na biegach i czasem na treningach, a wszystko ze względu na to iż nawiązałam współpracę z Klubem Sportowym Leila. I NIE, NIE ODCHODZĘ Z BIEGUSIEM.PL, chociaż po niektórych sytuacjach nie czuję się komfortowo... ale nie o tym miało być, wracamy do relacji. Jak wyżej napisał Łukasz, udajemy się na start a tam z głośników „Despacito”. Nasza radość nie miała końca (szczególnie Krzyśka, któremu ciągle było mało, aż w końcu Kasia sama zaczęła mu śpiewać - przyp. Łukasz). Niby Luis Fonsi w Zakopanem za prawie pół miliona z playbacku, a mamy to samo w Nałęczowie...

Ruszamy truchcikiem na „oględziny” trasy - biegaliśmy po nałęczowskim parku, gdzie uliczek jest dużo i organizator chciał pokazać jak będzie przebiegała trasa biegu na 2 km (1 pętla), biegu głównego - 6km (4 pętle) oraz Nordic Walking - również 6km (4 pętle). Po kółku zapoznawczym nastąpił start dla zawodników z kijkami. Po kilku chwilach zaczęło się odliczanie... 3... 2... 1... start i tu pióro (w dzisiejszych czasach czytamy klawiaturę) przejmuje Łukasz... a ja pod prysznic :D

 2017 12 31 naleczow 3

 

 

Bieg oczami Widza ;)

 

3...2...1... i ruszyli. Grupa około 100 biegaczy opanowała ścieżki nałęczowskiego parku mniej więcej na 5 minut przed północą. Nie miałem w planach robienia życiowego wyniku, ani zbytniego wysilania się. Wręcz po kółku rozgrzewkowym czułem, że to nie jest mój dzień. Chciałem pobiec na luzie, spędzić sylwestra po raz pierwszy na sportowo i móc go wspominać z uśmiechem na twarzy. Życie napisało jednak nieco inny scenariusz ;) Biegłem obok Kasi i po kilkuset metrach dałbym sobie palec uciąć, że nasze tempo to około 4:10 \ 4:20. Pomimo braku większego zmęczenia miałem wrażenie, że jak tak dalej pójdzie to padnę ze zmęczenia, albo dopadnie mnie ból kolana. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że tempo wyniosło "zaledwie" 4:40 po pierwszym kilometrze Dalej szło już dość swobodnie. Przez dobre pół trasy gadałem, jak się nieco później dowiedziałem, w większości sam do siebie, bo Kasia miała słuchawkę w uchu. Zastanawia mnie kiedy odnotowała, że w ogóle biegnę obok ;) O północy nie obyło się bez szybkich życzeń noworocznych, oczywiście wszystko w biegu. Park rozświetlił się błyskiem fajerwerek, a po alejkach zasuwała grupa spoconych szaleńców :) Sama trasa, choć stanowiąca 4 okrążenia po parku, była całkiem ciekawa i przyjemna, a jej najlepszym punktem był podbieg pod niedużą, ale dość stromą ziemistą górkę. Małym minusem był brak oświetlenia w niektórych jej częściach, szczególnie na drewnianych kładkach nad rzeczką. Park sam w sobie jest naprawdę duży i wydaje się być fajnym obiektem do codziennych treningów.

Wracając do biegu - tempo trzymaliśmy dość równe, w okolicach 4:30 - 4:40. Mi się nigdzie nie spieszyło, ale Kasi zależało na wywalczeniu podium, więc to ona dyktowała warunki. Po drodze naliczyliśmy chyba pięciu osobników, którzy nas zdublowali - tym spieszyło się gdzieś wyjątkowo ;) Tak naprawdę dobrze się bieg nie zaczął, a już była meta. Wszystko zleciało w mgnieniu oka, bez większego zmęczenia i na całe szczęście bólu kolana, który ostatnimi czasy mi doskwiera. Ostatnie metry, jak to zazwyczaj bywa, to był sprint... i na metę wpadliśmy mniej więcej razem. Jeszcze tylko wbicie karteczki na kołek i można świętować.

 

 

Hola Hola! Tu wtrąca się Kasieńka...

 

Jakie świętować? Myślicie, że to koniec relacji? Że pozwolę tak po prostu nabić karteczkę na kołek i już świętować ? Otóż nie! Po prysznicu nabrałam ochoty na opisanie, jak to wyglądało w przypadku mojej osoby. Nie opiszę Wam na którym kilometrze co się działo, ani jakie było tempo, bo w sumie ani na km, ani na tempie się nie skupiałam :) Mój opis będzie o pętlach :) Sam początek biegu to było pilnowanie się, aby nie przesadzić, gdyż bieg na 2 i 6 km startował razem, a wiecie sami, Ci na 2 km biegli znacznie szybciej i łatwo było ”wypompować” się już na początku, więc starałam zachować zimną krew w żyłach. Ciemno było i ani razu nie spojrzałam na zegarek, planowałam biec na miejsce, nie na czas. Już od początku mówiłam chłopakom na którym miejscu się widzę i postanowiłam to osiągnąć. Jak już wiecie, od startu towarzyszył mi Łukasz – ta, już od początku wiedziałam, że jest obok mnie, tylko nie spodziewałam się że wytrzyma. Stąd ta słuchawka w uchu...

Po pierwszym kółku mąż pokazał mi, że jestem 2 w co nie uwierzyłam... Był już po piwie więc przeoczył Ukrainkę która biegła w czołówce razem z mężczyznami, a kobietę będącą przede mną wyprzedziłam na drugim podbiegu, o którym pisał Łukasz. Potem to on rzucał mi tempem, a mnie to nie koniecznie interesowało, bo tu właśnie biegnąc podziwialiśmy fajerwerki. Złożyliśmy sobie życzenia noworoczne... hmm, ciekawe doświadczenie, wymyślanie życzeń w biegu. Dzięki temu doświadczeniu wiem, że myślenie, liczenie i składanie życzeń w biegu nie jest moją mocna stroną :) Mijamy męża który rozmawia z kimś przez telefon i pokazuje, że jestem 1... śmieszne bo nadal nie zauważył Ukrainki.

Trzecia pętla, a właściwie początek trzeciej pętli i tu dubluje Nas czołówka... Fakt, spieszyli się wszyscy wiemy po co i dlaczego, ale mniejsza z tym - Łukasz nadal żyje :) Dodatkowo mijamy ludzi z Nordic, prowadzimy jakieś rozmowy, ale obawiałam się o zdrowie Łukasza i swoje (kiedyś wspominał że jakby mu ktoś będzie gadał całą drogę to by chyba udusił, więc się pilnowałam). Ostatnia pętla i w sumie ostatni podbieg opiszę jednym słowem: KU***. To był najgorszy moment biegu, wybijał z rytmu, dekoncentrował, a jeszcze pilnować trzeba było, żeby się nie wywrócić o konary drzewa. Tu w sumie nic szczególnego się nie wydarzyło. Łukasz nadal żył i w dodatku zachował siły na finish sprintem. Meta - w myśl zasady kobiety przodem - Łukasz 24, Kasieńka 26... to tyle ode mnie.

 

 

Postscriptum od Łukasza

 

Z tego miejsca serdecznie chciałbym podziękować Pani powyżej za docenienie i wiarę w moje siły. I dajże się nacieszyć choć raz, że byłem przed Tobą! ;)

Na metę chwilę po nas wpadł Krzysiek Kwiatkowski, a nieco później, o dziwo w koszulce, Jacek Wosk ;) Wspólne gratulacje udanego biegu i... wywiady dla TVP. Właściwie to wywiad jednej osoby, chyba nie muszę wspominać której :) Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, pogadaliśmy z ludźmi i wróciliśmy do pokoju ogarnąć się, zjeść coś, aby w końcu około 2 w nocy zejść na dekorację i losowanie nagród. W kategorii OPEN mężczyzn nagradzanych było 5 osób, u kobiet 3. Nie było większego zaskoczenia, gdy wyczytano "Miejsce 2: Katarzyna Iwaniuk-Mroczek", bo można by rzec, że na "pudle" to ona już korzenie zapuściła ;) Sporego szoku doznałem, gdy wyczytano moje nazwisko w kategorii wiekowej. Zdarzały mi się w przeszłości biegi, gdzie liczyłem, że może uda mi się jakoś załapać na podium, ale zawsze na marzeniach się kończyło. Tym razem, bez żadnych oczekiwań, zdołałem wywalczyć II miejsce w kategorii M20 i tym samym drugie podium w życiu, po biegu w Adamowie w zeszłym roku. Jako ciekawostkę dodam, że bieg zaczynałem w M20, a kończyłem w M30 ;)

Gdy wszyscy zostali udekorowani, rozpoczęło się losowanie nagród, które jak się dowiedziałem, były własnością Pana Stanisława Marca kolekcjonującego antyki. Tutaj również miłe zaskoczenie, bo zdobyłem ładny obraz namalowany na kawałku drewna. Na deser była jeszcze mała impreza, choć niestety niewielu żywych się na niej ostało. Posiedzieliśmy, niektórzy potańczyli, inni coś tam wypili i uciekliśmy do pokoju. Tam odwiedził nas jeszcze przesympatyczny Pan Stanisław Marzec, który opowiedział m.in. historię nałęczowskiego biegu sylwestrowego, ale także wiele innych ciekawostek. Do domu wyruszyliśmy po 5 nad ranem, ja na Ryki, reszta ekipy na Lublin. Wydaje mi się, że każdy z uśmiechem na twarzy. Ja na pewno :)

 

 

Wspólne wnioski - Podsumowanie

 

Niewątpliwie sylwester na biegowo to bardzo fajna alternatywa na spędzenie tej nocy inaczej niż zwykle. Sama impreza była zorganizowana sprawnie i z pomysłem, a medale prezentują się przepięknie! Ale jakby nie patrzeć, był to już 23 bieg... Podium zobowiązuje, więc ze swojej strony możemy powiedzieć tyle, że widzimy się za rok w tym samym miejscu o tej samej porze :)

Kończąc nasze wspólne wypociny i już nie nadwyrężać Waszej cierpliwości do czytania nas, życzymy w Nowym Roku, aby nigdy nie odstępowała w Was nadzieja w lepsze jutro i wiara w to, że nie ma rzeczy niemożliwych, abyście otaczali się ludźmi którzy będą dla Was motorem do działania. Niech wspólna radość i zabawa towarzyszy nie tylko przy specjalnych okazjach lecz aby w Waszej codzienności było jej jak najwięcej. Życzymy także wszechogarniającej miłości zarówno od ludzi jak i do ludzi. Wspierajmy się w osiąganiu nawet najbardziej ambitnych celów. W prostych słowach ujmując – życzymy Wszystkiego Biegusiowego w Nowym Roku :)

 

2017 12 31 naleczow 2

Kalendarz wydarzeń

Kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30
  • nasze biegi
  • polecane biegi

 

 

fdm wroblewska