Nie wiem kiedy pojawiła się myśl o starcie w Ultramaratonie Bieszczadzkim. Po nieudanym dla mnie starcie w Orlen Marathonie postanowiłem sobie, że na jesieni nie odpuszczę, startuję w Maratonie Warszawskim z jednym celem - atakiem na 3h. Już praktycznie w połowie maja zabrałem się za treningi pod ten jeden konkretny cel. Ale z zapisem zwlekałem sam nie wiem dlaczego, natomiast jak tylko pojawiły się zapisy na Bieszczady zapisałem się na listę, ale bez opłaty zostawiając sobie otwartą furtkę.

Gdzieś po drodze zaliczyłem ciekawe starty, bardziej udany (Wielka Pętla Izerska) i trochę mniej (Ultramaraton Powstańca). Ale co najważniejsze forma po Ultra nie poleciała mi dół tak jak rok wcześniej i  dalej miałem siłę i ochotę trenować. Niestety treningi, a dokładnie ich tempo jakie starałem siebie na nich narzucać nie napawały optymizmem przed atakiem na 3h w MW. W tym momencie zaczęło mi bardziej zależeć na udanym debiucie w Bieszczadach niż bardzo niepewnym dla mnie starcie w maratonie. Pod koniec sierpnia problem z wybraniem zawodów rozwiązał się sam z powodu ślubu znajomych w terminie MW. Dodatkowo udało mi się namówić znajomego Bartka na debiut w górach i na ponad miesiąc przed startem wiedziałem, że wracam w Bieszczady i tym razem po raz pierwszy tam wystartuję w zawodach.

 

I tak przed godziną 7 rano 7 X stoję na linii startu, patrzę na to całe zebrane towarzystwo mniej lub bardziej zakręconych i zastanawiam się co mnie czeka tam wyżej. Chwilę przed startem wypatrzyłem ekipę biegusiem.pl w sam raz, by podskoczyć na wspólne zdjęcie (dzień wcześniej ekipa nakryła mnie jak ze spożywczaka wyszedłem z gigantyczną paczką czipsów - nie uwierzyli mi, że to nie dla mnie). 7 rano strzał ze strzelby i lecimy, w tym momencie na zegarku pojawia się dobre słowo od Adama "Powodzenia". Wiem, że pierwsza ćwiartka aż prosi się o szybie bieganie - cały odciek jest asfaltowy. Staramy się z Bartkiem nie szarżować, ale tętno pokazuje kosmiczne wartości. Dopiero po 3 km gdy docieramy do stokówki tętno stabilizuje się w okolicach 170 co jest dla mnie może trochę wartością za wysoką, ale akceptowalną. Przy końcu stokówki wpadamy na drogę w kierunku przełęczy pod Roztokami i tutaj całkiem spora liczba biegaczy - wpadamy na koniec stawki zawodników z Ćwiartki i tak lecimy przemieszani przez kilka kilometrów, po czym Ćwiartka skręca w lewo chyba w kierunku Małego Jasła, a my dalej tym asfaltem prosto przed siebie.

 

Na pierwszym punkcie żywieniowym meldujemy się po upływie godziny z malutkim haczykiem. Żeby nie było za lekko to miałem pewne postanowienia na ten bieg. Bardzo zależało mi na złamaniu 6h. Nie miałem bladego pojęcia jak to zrobić, wiedziałem tylko orientacyjnie ile czasu powinno mi zająć dotarcie do kilku punktów na trasie. Postanowiłem biec na samopoczucie i weryfikować czasy na poszczególnych odcinkach. W Roztokach pojawiliśmy się niemal idealnie z założeniem. Tutaj naprawdę przemili wolontariusze sami napełniają mi bidon colką, a ja sprawdzam co tam na stołach, łapię garść rodzynek i żelek i szybko się zbieram dalej, bo Bartek już na mnie czeka przed matą z pomiarem czasu. Kątem oka widzę też żele ALE. Teraz nie potrzebuję, mam ich w plecaku 5, jeden na każdą dyszkę. Wolontariusze pocieszają mnie, że pogoda jest super i że nie pada ?????? Co do tego deszczu to mam odmienne odczucia, ale jak już jestem w rytmie to chyba tylko oberwanie chmury może zrobić na mnie wrażenie.

 

A my dalej na asfalt, troszeczkę stromiej niż do tej pory, ale ciśniemy pod górkę. Na przełęczy koniec asfaltu i zaczynamy pierwsze podejście. Wchodzimy na szlak w kierunku Rypiego Wierchu, dalej na Stryb i zdziwienie. Wszyscy przede mną przechodzą do marszu podczas wspinaczki. Dobra nie mądrzymy się, jesteśmy debiutanci i bierzemy przykład z reszty. Grupa idzie to i my idziemy, grupa biegnie to i my. W międzyczasie Bartek puszcza mnie przodem, pojawiają się problemy z utrzymaniem tempa, maraton sprzed dwóch tygodni i nowa życiówka jednak trochę go kosztowały. Gonię za resztą grupy, która znika w mgle (albo chmurze). Na wypłaszczeniu  puszczam się w pogoń i dość szybko dochodzę resztę, kątem oka widzę też gdzieś dalej za sobą czerwoną koszulkę Bartka. Ale jak już zaczyna się zbieg, przyjemnym szerokim szlakiem puszczam hamulce i swobodnym tempem lecę w dół bez szarżowania i z dwoma drobnymi przerwami na sznurowanie buta i takie tam. Zaczynam powoli wyprzedzać kolejnych zawodników. Błotko jest, ale butki pewnie się trzymają. Dopiero gdy wybiegamy na łąkę przed Solinką, po raz pierwszy wpadam w błoto powyżej kostki, tak mi nogę zassało, że ledwo utrzymałem równowagę.

Po chwili docieram na punkt odżywczy, rzucam chłopakom bidon z prośba o colę i robię przegląd stołów. Kompletnie nie pamiętam co jadłem poza ostatnią rzeczą - krówka. Po dwóch gryzach wiedziałem, że sobie z nią nie poradzę i musiała wylądować w koszu. W międzyczasie przybiega Bartek, czekam na Niego i ruszamy razem w kierunku Żubraczego. Kolejna grupa, która jest przed nami mocno nam na tym asfaltowym odcinku odjeżdża, ale nie dbam o to - ja jestem zgodnie z założonym przez siebie czasie i dalej biegnę swobodnie jak na długim WB. U Bartka nie jest tak różowo, mówi że jest na granicy komfortu i już po chwili zostaje z tyłu. Po cichu liczę że jednak pokaże pazur na podejściu i dojdzie do mnie. No właśnie podejście... Zbiegamy, skręt w prawo i "ich oczom ukazał się las...." i stroma ścieżka pod górę. Cała grupa, która mi tak mocno odjechała na asfalcie jest teraz na wyciągnięcie ręki, wystarczy tylko sięgnąć, kilkanaście metrów w górę. I zaczyna się mozolna wspinaczka pod górę. Już po kilkudziesięciu metrach łydki zaczynają palić żywym ogniem, ale nie odpuszczam. Widzę, że Bartek jest połykany przez kolejnych zawodników i że gonią też mnie. Pierwszego, który mnie mija nie jestem w stanie się utrzymać, ale drugiego już tak. Jak się okaże będziemy się tak mijać do samej mety, on mnie na podbiegach, a ja jego na zbiegach, metę miniemy razem. Kilometry mijają w oszałamiającym tempie 10:10; 14:34 (?); 9:31, ale teraz zaczynamy wyprzedzać. No i zbieg z Hyrlatej. O czymś takim nawet nie pomyślałbym, 2 może 3 kilometry jazdy w dół bez trzymanki w błocie po kostki - jak dla mnie bomba.

 

Wpadam do Roztok z myślą o tym żelu ALE - wezmę, będzie więcej energii na Okrąglik. Żeli ALE nie ma, ale jest Soplica - nie wiem jaka, widze że czerwona. Pić, nie pić, pić, nie pić... zanim głowa podjęła decyzję to ręka już odstawiała pusty kieliszek, do tego garść rodzynek, żelek i hajda. Znów droga na przełęcz. Czas poniżej 4h - jest super. Ale nogi nie idą już tak dobrze po asfalcie jak kilka godzin wcześniej. Oglądam się za siebie i widzę, że wszyscy maszerują. Po chwili i ja zaczynam przeplatać bieg krótkimi momentami marszu. Na przełączy tym razem skręcam w lewo w kierunku Okrąglika, oznaczanie wskazuję 1:15h na szczyt, nie mam tyle czasu, ale mam wrażenie, że moja wspinaczka nie jest już taka żwawa jak na Hyrlatą, znów łapię się pleców wyprzedającego współzawodnika i tak docieramy na Jasło. Po drodze wyprzedzamy już zawodników z połówki i tutaj wielkie podziękowania dla mijanych, wszyscy bez wyjątku słysząc nasze chlupanie w błocie schodzili nam z drogi, za co każdemu na trasie rzucam krótkie "Dzięki". Na Jaśle meldujemy się przed upływem 5h od startu, nie ma bata żeby szósta nie pękła. Teraz już prawie cały czas w dół biegiem, ale zbieg z Małego Jasła jest wyjątkowo trudny, masa zakrętów między drzewami, duże uskoki na ścieżce i oszołamiające tempo zbiegu w okolicach 7min/km. Nieważne, lecę już tak szybko jak się da, już 1.5km przed końcem słychać hałas z mety. Po dłuższej chwili wypadam na nasyp i tutaj hałas jest niesamowity, Monika, Wojtek, Apolonia, Marta, Olga i Matylda dają niesamowitego czadu. Finisz który przegrywam, ale po chwili spiker ogłasza, że zajęliśmy odpowiednio 34 i 35 miejsce - niedowierzanie.

 

22385266 1639939852722815 756731827 n

fot. Jędrzejów biega

 

I to już koniec. Doturlałem się, jeżeli Wy też do tego momentu to brawa dla Was (starałem się streszczać). Wydaje mi się, że całkiem nieźle mi poszło. Nie zajechałem się, Zawody dostarczyły mi całą masę pozytywnych emocji i chcę jeszcze.

 

Fotografia wprowadzająca - Fotografia Bez Miary Magdalena Bogdan

 

22407653 1639967686053365 1316483664 n

22414440 1639967709386696 1624201047 n

Kalendarz wydarzeń

Kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30
  • nasze biegi
  • polecane biegi

 

 

fdm wroblewska