tre cime di lavaredo km 52

Jest 25 czerwca 2021, chwila przed 23:00. Stoję pośród tłumu biegaczy na deptaku w Cortinie. Wszyscy czekamy na start biegu na głównym dystansie na festiwalu czyli Lavaredo Ultra Trail. Z głośników płynie energetyczna muzyka. Brakuje mi mocnego gitarowego uderzenia w stylu AC/DC czy Foo Fighters Pretender. Ale i bez tego jestem naładowany adrenaliną. Czekałem na ten dzień blisko 2 lata i dalej nie wierzę, że tu jestem. Przede mną bieg na dystansie 120 km w Dolomitach! Zaczyna się odliczanie:

 

 … quattro, tre, due, uno i… zabawa się zaczyna J. Publiczność wiwatuje i bije brawo, emocje sięgają zenitu.

chwila przed startem

 

Biegnę wspólnie z Pauliną, ruszamy delikatnie, bez szarżowania. Bałem się chłodu, a już po chwili wiedziałem, że jestem za ciepło ubrany (szczęśliwie chwilę przed startem zdjąłem koszulkę z długim rękawem). Wieczór okazał się cieplejszy niż się spodziewałem. Po około 3 km wchodzimy w las i szeroką szutrówką zaczynamy pierwszą tej nocy wspinaczkę. Podejście jest na tyle łagodne, a my na tyle mocni, że moglibyśmy biec, ale bez szaleństw. Decydujemy się zrobić ten podbieg interwałowo: trochę szybkiego marszu, trochę truchtu. Dziś wiem, że podbieg wcale nie był taki łagodny, na każdym kilometrze robiliśmy ponad 100 metrów w pionie! Wprawdzie jesteśmy wyprzedzani na tym odcinku, ale nie czujemy się jak gargamele ?. Mierzymy siły na zamiary, grzecznie przepuszczamy innych. Za chwilę droga się wypłaszacza i przechodzimy do ciągłego biegu. Paulina prowadzi i narzuca tempo, ja trzymam się kilka metrów za nią. Po chwili zbieg, ale co to za zbieg? Singiel prowadzony serpentynami, nie wiem ile ich było 20-30 może więcej. To jest to co tygrysy lubią najbardziej, bawię się znakomicie. Docieramy do koryta rzeki, stąd trasa prowadzi niewielkimi pagórkami do pierwszego punktu odżywczego. Szybki pit stop na uzupełnienie płynów, bułka z oliwą i solą w łapkę i ruszamy dalej. Bułeczki z oliwą będą moim ulubionym posiłkiem na tej wyrypie.

 

Teraz rozpoczyna się drugie podejście, tym razem już mniej biegowe, a po nim znów fantastyczny zbieg, początkowo singlem a później szutrem do drugiego punktu Federavecchia. Po pit stopie zaczynamy podejście do jeziora Misurina. Tego odcinka trasy prawie nie pamiętam, jeśli dobrze kojarzę to był on cały czas w lesie.

 

Noc jest fantastyczna, niebo niemal bez chmur. Jest po pełni, księżyc mocno rozświetla granie, koło których prowadzi trasa. Jest dość ciepło, choć dwie noce wcześniej na polu namiotowym w Cortinie temperatura spadła do 2 stopni. Zaraz za kolejnym punktem odżywczym ścieżka prowadzi nad brzegiem jeziora Misurina, a następnie brzegiem mniejszego jeziora d'Antorno. Ciągle lecimy wspólnie z Pauliną, kilometr za kilometrem szybko mi mijają, a my wzajemnie motywujemy się do dalszego wysiłku. Za chwilę zaczyna się podejście w kierunku Tre Cime di Lavaredo. Robi się stromo i pierwszy raz wyjmujemy kije. Wstaje dzień i na szczęście ciągle jest ciepło. Ciągle myślę o tym, co nas czeka w okolicy szczytu i przełęczy, czy temperatura spadnie, czy będzie wiało? Latarki lądują w plecakach a my mozolnie wspinamy się do góry. Końcówka przed schroniskiem Rifugio Auronzo jest stroma niczym na zawodach Skyrace. Przez chwilę wyobraziłem sobie co musiał czuć Tomek, gdy na czworaka wspinał się na swojej trasie Cortina Skyrace. Ale już po chwili trudy podejścia są poza mną, odpłynąłem już totalnie patrząc na to co się dzieje wokół mnie.

wschód słońca

Jest już jasno, słońce powoli oświetla szczyty otaczających nas ostrych grzbietów. Za naszymi plecami na niebie w dalszym ciągu widoczny jest księżyc. Ja zwalniam, cieszę oczy każdym szczegółem. Wołam za Pauliną, by poświęciła chwilę na to co wokół nas. Zatrzymujemy się, robimy kilka zdjęć i dalej jazda. Zaczynamy obiegać Tre Cime - chyba najbardziej popularny szczyt Dolomitów, by po chwili wspiąć się na przełęcz Forcella Lavaredo na 2454 mnpm.

tre cime di lavaredo km 52

Z przełączy zaczyna się zbieg. Początkowo szutrówką w śnieżnym tunelu, później typowo skalistą ścieżką. Z tego miejsca możemy jeszcze obejrzeć Tre Cime z północnej strony, widok jak na pocztówkach. Po kilku kilometrach trasa zbiegu prowadzi szutrówką, a nasze tempo jest poniżej 5 minut na kilometr. Na samym dnie doliny wisi mgła. Po kilkudziesięciu minutach już w niej jesteśmy i robi się przyjemnie chłodno. Na tym odcinku, w sumie jak na każdym zbiegu, przesuwamy się o kilka pozycji do góry. Doganiamy też Gosię Pazdę-Pozorską i Piotrka Żubińskiego i jednego Francuza, który znalazł się w samym środeczku naszej grupy. Pierwszy raz musieliśmy zamoczyć nogi, a że nie miałem innego pomysłu na pokonanie rzeki, to przebiegłem ją w najprostszej linii. Już za kilka kilometrów czekał na nas przepak, a tam suche buty i suche skarpetki. Decyzję, o tym że zmieniam buty podjąłem już po ok 30 km biegu. Wybrane przeze mnie Nike Terra Kiger okazały się zbyt miękkie, a ja potrzebowałem większej ochrony dla swoich stóp. Na przepaku czekały na mnie Columbia Trans Alps, buty które kupiłem specjalnie pod kątem Lavaredo. Buty, z którymi się nie polubiłem już na pierwszym treningu, ciężkie, toporne, jednym słowem masakra. Przekonałem się do nich dopiero 3 tygodnie przed Lavaredo. Testowałem je w Bieszczadach na długich wycieczkach biegowych, i wtedy coś zaskoczyło, zacząłem się z nimi zgrywać. Wprawdzie nie ufałem im na tyle, by przebiec w nich cały dystans zawodów, ale zdecydowałem się zabrać je na przepak i założyć je w momencie gdy Nike okażą się zbyt miękkie na to podłoże. 

Tre Cima di Lavaredo

 

Około 7:30 wpadamy do Cimabanche. Jesteśmy bardzo wcześnie, o blisko pół godziny wcześniej niż sobie założyłem w optymistycznych planach. Tutaj spędziliśmy kilkanaście minut: przebranie się, wyrzucenie śmieci, uzupełnienie żeli i płynów. Na nogach lądują Columbie i od tego momentu już nie pamiętam o problemach ze stopami. Łapię łyk rosołu zachęcony informacją, że jest wegetariański. Jest przyjemnie ciepły, ale czy wegetraiański? Yyyyyy, no nie wiem. Po czym moim oczom ukazują się pieczone ziemniaki, pyry, grule, PATATE :). Z solą smakują niesamowicie. Włoscy wolontariusze proszę o zdjęcie, ponieważ jestem pierwszą osobą, która poprosiła o PATATE. Wygłupiamy się z Paulą pozując do zdjęć z ziemniakami. Jest kupa śmiechu.

 

Za nami już 66 km. Wychodzimy z punktu i kontynuujemy bieg ścieżką rowerową i tunelem pod jezdnią. Zaczynamy wspinaczkę na Forcella de Lerosa. Góra dość konkretna 2020 mnpm, ale szlak jest dość prosty. Paulina trochę truchta, trochę maszeruje. Ja niestety nie jestem w stanie zmusić się do biegu, staram się szybko maszerować i nie stracić jej z oczu. Przed wierzchołkiem decyduję dogonić ją i powiedzieć, że w tym momencie zakończyliśmy wspólny bieg. Musi robić swoje i napierać, niestety dalej już sama. Chwilę wcześniej sprawdziliśmy pierwszy raz wyniki, w tym momencie Paulina była 11. Wiedziałem, że będę dla niej hamulcowym, a ona w tym momencie rozkręca się. Musi ruszyć sama, by walczyć o pierwszą dziesiątkę. Zbieg do kolejnego punktu średnio mi wychodzi. Ruszamy solo od 75 km. Zacząłem walkę z samym sobą, ze swoją głową i temperaturą. Po kilku kilometrach docieram do Doliny Travenanzes. Dolina bardzo długa i fantastycznie piękna. Krajobraz zmienia się co chwilę. Ścieżka trawersuje pionowym zboczem i przebiega pod wodospadami, następnie prowadzi przez kamieniste koryto rzeki, którą płyną strumienie zimnej wody.

wodospady 1

Nie da się jej przekroczyć suchą nogą. Końcówka to same skałki. Na tym odcinku trudno zebrać mi się do biegu, idę szybkim marszem i jak tylko to możliwe chłodzę głowę i kark w napotkanych strumieniach. Zastanawiam się, czy coś w tym miejscu zyskałbym biegnąc.  W głowie Kaliber 44: „Może tak, a może nie. Może ze 3 minuty lub ze dwie". W tym momencie nie myślę o rywalizacji, staram się tylko przetrwać. Praktycznie brak turystów, a widoki niesamowite, przepuszczam szybszych ode mnie.

col gallina 92 59

 

val di travenanzes 1 km 87 lut and km 54

Docieram na przełęcz pod szczytem Col dei Bos. Widoki na drugą stronę przełęczy wciskają mnie w ziemię. Na trasie spotykam już wielu turystów i niemal wszyscy pozdrawiają zawodników, zagrzewają ich do walki i biją brawo. Fantastyczna atmosfera. Powolny zbieg, podbieg (wróć marsz) i zbieg i jestem w kolejnym punkcie odżywczym. W międzyczasie złapałem zasięg i dzięki temu zamieniłem kilka zdań z Moniką i Bartkiem (musiałem komuś odrobinę pomarudzić). Bardzo żałowałem, że Bartka nie ma dziś na trasie, niestety pech go wyeliminował z dzisiejszych zawodów. Obydwoje stawiają sprawę jasno – „Ciśnij”, „Rób swoje”.

passo giau km 103 lut and km 63

Kryzys powoli puszcza, wraca trzeźwe myślenie i bieganie, wprawdzie nie na długo bo za chwilę zaczyna się podejście na przełęcz pod Averau na 2435 mnpm. Jest trudno, ale szybkim marszem (wtedy wydawało mi się, że było szybko J) wdrapuję się na górę. Zatrzymuję się na chwilę by nacieszyć oczy, złapać oddech i zaczynam zbieg. I ciągle biegnę, już w kierunku kolejnej przełęczy Passo Giau. W tym momencie zaliczam jedyną glebę. Wywrotkę zaliczam na zmarzniętym śniegu!

rifugio averau km 97 lut and km 57 2

Czuję się dobrze, tempo może nie największe, ale skończyło się umieranie i wróciła chęć na bieganie i rywalizację. Przede mną jeszcze jedno piekielnie ostre podejście na Forcella di Giau - 180 m w pionie. Dzida jakiej chyba na tej trasie było. W tym miejscu wiem, że jest szansa na złamanie 18h .

rifugio averau km 97 lut and km 57

Przestaję już kalkulować tylko biegnę do mety. Ostatnie podejście, na drodze zaskakuje mnie metalowa bramka J, przechodzę przez nią i widzę już ostatni odcinek mojej trasy. To ponad 11 km zbieg, a w dole Cortina. Zapominam o właściwym nawadnianiu i jedzeniu, liczy się już tylko meta. Moje ręce są całe mokre, przez chwilę jestem pewien, że to kije przebiły bidony, ale jednak nie, cały czas mam w nich mieszankę wody z górskich potoków, coli i soku. Ja się po prostu strasznie pocę. Biorę kilka łyków z obawą przed odwodnieniem. Dobiegam do miasta, samochody trąbią, ludzie biją brawo, wbiegam na deptak. W tym miejscu ludzi jest więcej i każdy zagrzewa do boju na ostatnich metrach. Finisz robię w oszałamiającym tempie poniżej 5:00 ?.

finish 6

 

Metę mijam łamiąc 18h! Wielka radość, czułem się wygrany. Po przekroczeniu mety schodzi ze mnie ogromne zmęczenie. Ostry zbieg do mety  wiele mnie kosztował. Ostatecznie kończy się to kroplówką i drzemką w namiocie służby medycznej. W przedstartowych założeniach szacowałem swój wynik na 16-18h. Wiedząc, że 16h to hurra optymizm, ale 18 jest realne. Jestem z siebie dumny, mój czas na dystansie 120 km to 17:40. Dzięki temu zająłem 74 miejsce w kategorii open, a 5 wśród startujących Polaków. W zawodach wystartowało 1171 uczestników, a bieg ukończyło 834. Gratulacje dla Pauliny, 6 wśród kobiet i TOP 50. To był bez wątpienia jej dzień. Myślę, że jeszcze nie raz pokaże (czerwony ?) pazur. Fantastycznie się rozwija. Mocno kibicuję. Ogromne dzięki dla całej gromadki Biegusiów: Weroniki, Adama i Tomka. Wspólnie udało się spędzić super tydzień na polu namiotowym. Była kupa śmiechu, ze wskazaniem na śmiech. 

 

Lavaredo finish

finish 2

 

Lavaredo Ultra Trail  był dla mnie wielką biegową przygodą. Podczas trasy były momenty, gdy mówiłem sobie "nigdy więcej", ale dziś myślę już o kolejnych górskich wyrypach. Niech tylko nogi dojdą do siebie. Spotkałem wiele pozytywnych osób, ludzi gór, którzy stali się dla mnie źródłem inspiracji. Wszystkich będę dobrze wspominał. 

 

Lavaredo Ultra Trail mogę polecić każdemu miłośnikowi gór i biegów górskich. Dolomity mogą zaczarować. Czy kiedyś tu wrócę? Mam taką nadzieję. Póki co o Dolomitach myślę pod kątem spokojnego trekkingu. Przede mną kolejne wyzwania i nowe miejsca do odkrycia. Do zobaczenia na biegowych ścieżkach ?.

smak żelaza wspólnie z Mistrzynią

 

poranna Kawa na campingu

Kalendarz wydarzeń

Kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30
  • nasze biegi
  • polecane biegi

 

 

fdm wroblewska