Minął  rok jak w kwietniu 2018r. podczas Orlen Maratonu zszedłem z trasy…Wtedy było stanowczo za gorąco dla mnie. Odwodniony, z przeszywającą bok kolką postanowiłem zakończyć męki na 32km-to była dobra decyzja…ale idąc chodnikiem, patrząc na biegnących już w głowie planowałem kolejny start na królewskim dystansie. Byłem smutny, przygnębiony, zły, ale nie załamany. Nie zamierzałem rezygnować.

 

           Przed tegoroczną edycją obawiałem się tylko pogody, bo w moim przypadku wiatr i słońce na trasie robi różnicę. Czułem, że jestem w życiowej formie. Potwierdzały to treningi oraz starty kontrolne. Z niecierpliwością czekałem na główny sprawdzian formy i chyba mój start docelowy w 2019r.

 

           Troszkę czasu minęło (1,5 roku) od momentu kiedy złamałem magiczną dla amatorskich maratończyków barierę 3h (02:59:29 Maraton Warszawski 2017). Cały czas czekałem na kolejny dobry start na tym dystansie. Nie ma szans żeby bardzo dobrze przebiec każdy maraton – tak „mówi” fachowa literatura oraz obserwacje i doświadczenia innych zawodników – przede wszystkich tych z elity. Sprawdza się to także w moim przypadku.  Od wspomnianego 02:59:29 po drodze było zejście z trasy na wiosnę (Orlen), 03:19:11 na Maratonie Lubelskim w piekielnym upale oraz 03:01:24 minionej jesieni na Maratonie Warszawskim. Wszędzie duże kryzysy na trasie.

 

          Cały czas mocno wierzyłem w siebie i ponownie postanowiłem wziąć się w garść i solidnie przepracować okres zimowy. Po IX Biegu Niepodległości w listopadzie (wyrównałem r.ż. na 5km - 18:22) 3 tygodnie planowego roztrenowania z nadprogramowym czwartym tygodniem na przeziębienie. Przez miesiąc biegałem tylko w piątki na cotygodniowych spotkaniach biegusiem.pl oraz troszkę z moim Mateuszem po osiedlu ?.

 

         Od połowy grudnia zaczęła się orka w krosowym terenie leśnym na Koziej Górce. Czasami w śniegu po kolana było mega intensywnie. Niejednokrotnie kończąc szybkie odcinki miałem ochotę (przepraszam za słowo) zwymiotować. Ten rodzaj treningu bardzo dobrze na mnie działa – im trudniej w terenie tym lżej na wiosnę na zawodach. Do wspomnianych treningów dokładałem sporo ćwiczeń w domu – obowiązkowe rolowanie, rozciąganie oraz ćwiczenia stabilizacyjno - siłowe ( z naciskiem na korpus i brzuch). 2 razy w tygodniu starałem się też odwiedzać basen, każdorazowo przepływając 1km w ramach regeneracji. W połączeniu z ciut lepszym odżywianiem okazało się, że „oddało” to bardziej niż kiedyś.

       

         Czułem to już pod koniec stycznia na typowym treningu pod maraton, czyli biegu ciągłym w 2 zakresie tętna… po prostu przy danym tętnie biegałem szybciej niż w poprzednich latach. Czasami biegało mi się aż za lekko. Od razu w głowie pojawiają się myśli: co robić? Biegać jeszcze szybciej? Tętno niskie, biegi ciągłe „wchodzą” bardzo łatwo, boję się za bardzo podkręcać śrubę żeby nie przedobrzyć. Przyznam, że w takich momentach przydałby się trener…Ktoś kto podpowiedziałby co zrobić, rozwiał wątpliwości. Jak wiecie sam sobie jestem trenerem…i chyba tak zostanie. Mam satysfakcję, że do wszystkiego dochodzę sam-bez niczyjej pomocy (poza podpowiedziami kolegów po fachu-Mariusz dzięki za wszelkie wskazówki ?) Do tego maratonu nawet nie rozpisałem planu treningów…Po prostu biegam wg tego co mam w głowie, bazuję przede wszystkim na polskiej szkole Pana Skarżyńskiego, często słucham organizmu i wydaje mi się, że w większości przypadków reaguję na jakieś „znaki” w odpowiednim momencie. Oczywiście są wyjątki, kiedy znów w najmniej oczekiwanym momencie odzywa się moja „prawa strona”, czyli ból w okolicach odcinka lędźwiowego, pośladka, promieniujący aż do łydki… Tak też było i tym razem….ale o tym może troszeczkę później…

 

         To już wiecie jak trenuję ?…a miała to być relacja z maratonu...Skończył się okres treningowy - zaczęły się starty kontrolne…Bieg Tropem Wilczym w Zalesiu na 5km (2 miejsce Open, czas 18:38 – może nie rewelacyjny, ale większość trasy to odcinek leśny) biegło mi się w sumie średnio. Następnie 10,6km przy Argathlonie już poczułem moc. W trudnym przełajowym terenie pobiegłem w tempie 3:50min/km. To było tydzień przed startem w Półmaratonie Warszawskim. Nie chciałem mówić głośno, ale czułem, że życiówka (01:23:00) sprzed roku jest zagrożona. Wpadło 01:22:02…Walczyłem o te 3s, ale jak widać po moich wynikach średnio mi to wychodzi ?. Zawsze jakieś 2-4s doklejone do wyniku ?.

 

           Po tej połówce miałem tylko obawy czy zdążę odpowiednio zregenerować się przed Orlenem. Jednak 21,0975km to nie dycha, troszkę bardziej czuć mięśnie po zawodach. Moje czworogłowe mocno odczuły to tempo. Międzyczasy obu „dyszek” na półmaratonie wyszły 38:xx ze wskazaniem na szybszą drugą część dystansu. Minęło kilka dni zanim mięśnie doszły do siebie. Mocny trening zrobiłem dopiero w następną niedzielę, czyli równo tydzień po półmaratonie i tydzień przed maratonem. Postawiłem na kilometrówki – 10x1km na przerwie 2min w truchcie (tempo szybkich odcinków od 3:55 do 3:40min/km). Nie cisnąłem, było z dużą rezerwą. Teraz już tylko został tydzień regeneracji z planowanymi 2-3 luźnymi treningami. Mocnych akcentów już nie planowałem.

 

       ..i zaczęło się….W poniedziałek gorsze samopoczucie, cały czas zimno, ból głowy, drapanie w gardle…Jak nic pierwsze symptomy przeziębienia. Tradycja…Cała zima treningów na mrozie, wietrze,  w śniegu, deszczu bez jakiegokolwiek pociągania nosem, a przed samym najważniejszym startem takie „kwiatki”. To już nie pierwszy raz.. Dochodzę do wniosku, że to organizm podświadomie broni się przed czekającym go wyzwaniem, wie co go czeka i dlatego daje takie sygnały. Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć. Zrezygnowałem z basenu, ale na trening biegowy we wtorek oczywiście wybrałem się. Pobiegałem i od razu jakoś lepiej. Za to organizm uderzył z drugiej strony…Wieczorem już tak mocno czułem ból w pośladku, że odczuwałem to nawet przy chodzeniu. Katastrofa. Wszystko na przekór. Nawet przez moment w trakcie przygotowań tak mocno mi to nie dolegało. Postanowiłem to jeszcze mocniej wyrolować za pomocą rolki do automasażu – tylko po tym odczuwałem ulgę. Byłem zły…nastawiałem się na bardzo dobry wynik, a tu organizm znów odstawia hece. Czy ja kiedyś pobiegnę maraton bez jakichkolwiek dolegliwości?  Środa- cotygodniowa sauna + morsowanie. Regeneracja w lodowatej wodzie zrobiła swoje-poczułem, że dolegliwości lekko ustąpiły. W czwartek luźne rozbieganie i znów kilka godzin po bieganiu (pomimo rozciągania i rolowania) mocniejsze bóle – „ciągnęła” cała noga od samych pleców aż do łydki…Już za bardzo nie wiedziałem co robić… Pozostało mi tylko czekać na niedzielę. Odpuściłem piątkowe bieganie, a wieczorem…..znów „taktyka” organizmu z przeziębieniem…Zimno, ból głowy itp. Takich przebojów przed maratonem to ja dawno nie miałem. Z perspektywy czasu wiem, że to wszystko siedziało w głowie…Przyznam się….Jeszcze chyba nigdy przed startem w maratonie tak nie denerwowałem się. Nie wiem czym to tłumaczyć, nie biegnę przecież pierwszy raz. Piątek, sobota…próbuję zająć głowę pracą…Nie da się-cały czas kłębiące się myśli o zbliżającym starcie. Jak zwykle sprawdzam też pogodę.. i wiatr i bezchmurne niebo-po prostu super. Dokładając do tego trudny profil trasy tegorocznej edycji wszystko przeciwko uzyskaniu dobrego wyniku. Jedyny plus – ma być chłodno, ale to słońce mnie niepokoi…3h biegania przy świecącym słoneczku…Pamiętam co było rok temu.

 

          Paweł-dzięki za Twój komentarz, w którym pisałeś o moim starcie– „czuję, że to będzie ten dzień”. W dniu biegu cały czas miałem go w głowie. Wstając rano przed 4.00 nogi cały czas jakieś dziwne – myślę sobie – „nie poszalejesz dziś”. Jednak na samej rozgrzewce nie było tak źle. Tradycyjna fotka grupy biegusiem.pl przed startem i pobiegłem truchtem w stronę stref startowych. Biegnę, ale trzęsę się z zimna. Folia ochronna nie całkiem chroni przed przenikliwym wiatrem. Odnajduję moją strefę i idę jeszcze potruchtać i rozgrzać się. Nie jest łatwo znaleźć wolne miejsce na szybsze przebieżki-wszędzie tłum biegaczy. W końcu na spokojnie, bez pośpiechu mam jeszcze ponad 10 minut. Na słońcu już ciepło, staję w swojej strefie przed „balonikami” na 3h. Spoglądam na tętno – 90bpm. To nie trening gdzie stojąc po rozgrzewce mam około 60, ale jak na moment przed ważnym startem to tętno niskie. Zwykle  na linii startu serce bije mi około 100-110 razy na minutę. Pojawia się pierwsza myśl: „Będzie dobrze”. Jeszcze chwila motywacji, wszyscy śpiewamy Hymn Polski i strzał startera…ruszamy.

 

          Po pierwszych kilometrach wiem, że jest dobrze, nogi niosą. Wstępnie zakładałem, że zacznę tempem na 3h, czyli 4.15min/km. Jednak biegnę szybciej, a już na samym początku mija mnie Karol Grabda (Biegiem Radom) ze słowami “Cześć Artur”. Może kiedyś zbliżę się do Twoich wyników Karol. Ciężko coś pisać o pierwszych kilometrach, bo zwykle zmęczenia nie ma, nie za wiele się dzieje…Nuda. Znacznik 5km mijam w czasie 20:53 co daje tempo 4.10 i prognozowany czas 02:56:14. Trasa na początku raczej płaska, ale wiem, że w okolicach 18-19km oraz 33km czekają poważne sprawdziany – 2 solidne kilkusetmetrowe podbiegi. Staram się o nich nie myśleć. Słonko świeci, wiaterek wieje, biegniemy dalej.

 

57039986 364843974164838 434467922316886016 n

 fot. Tomek Nesterowicz

        Staram się korzystać z każdego bufetu – na początku łapię wodę, ale już od półmaratonu warszawskiego zauważyłem, że organizm przestaje tolerować mi podczas wysiłku ten płyn. Zawsze starałem się pić przede wszystkim wodę, wydawała mi się bezpieczniejsza niż kupowane izotoniki. Teraz jednak coś mi się przestawiło. Podobnie jak na połówce po wypiciu kilku łyków w trakcie biegu czułem jakbym miał zwymiotować…żołądek podchodził do góry…Niezbyt fajne uczucie. Postanowiłem łapać tylko izo. Wodą płukałem tylko usta, bądź chłodziłem twarz. Tak mijały kolejne kilometry…Nie wiem co pisać.. nie pamiętam za wiele. Mijam 10km w czasie 41:47, śr. tempo nadal 4:10, prognozowany czas 02:56:18. Na tym etapie zmęczenia nie czułem, ale coś tam w nogach już nabiegane i w głowie kalkulacje: czy wszystko ok?, czy nie jestem zmęczony? Jeszcze tylko 32km do mety.. Nie nie…Te ostatnie myśli odrzucałem-nie chciałem się skupiać na tym ile jeszcze zostało. Prawda jednak była taka, że chciałem już być na 30km. Na 12km postanowiłem „wciągnąć” pierwszy żel energetyczny. Na tym etapie biegu pamiętam jak ktoś krzyknął „jedziesz Olsen!” – spojrzałem w prawo-to Mati Śliwiński z lubelskibiegacz.pl Team robił roztruchtanie po swoim rekordowym (35:36) Biegu Oshee. Brawo-zasłużyłeś na ten wynik. Były też okrzyki zagrzewające do biegu od Tomka  i Pawła, którzy także biegli na dystansie maratońskim, a mijaliśmy się gdzieś tam na „agrafce”-dzięki chłopaki-to zawsze pomaga.

 

         15km w czasie 01:02:40, śr. tempo…tak tak 4:10 i prognozowany wynik 02:56:16. Wbiegamy na Most Świętokrzystki, potem Kruczkowskiego, Rozbrat, Myśliwiecka. Za chwilę przed nami osławiony podbieg na Agrykoli. Dziś tą ulicą nie biegniemy, ale na górę jakoś musimy się dostać…Skręcamy w prawo i już czekam na pierwsze znaczące wzniesienie. Pojawia się przed 19km…Daje się go odczuć. Staram się lekko pochylić, mocno pracować rękoma.. Tętno rośnie…wydaje mi się, że człapię niemiłosiernie. Kilkaset metrów i wypłaszczenie. Zegarek podpowiada, że straciłem tylko kilka sekund na tym podbiegu-nie jest źle. Jedna górka załatwiona w miarę lekko.

 

 

       20km w 01:23:43, śr. tempo - 4:11. Zbliżamy się do półmetka, który mijam w 01:28:00, co dałoby mi 02:56:00 na mecie…czyli gdzieś tam lekko przyspieszyłem. Słońce cały czas przygrzewa, ale nie odczuwam tego. Dużo gorszy jest wiatr, na wielu odcinkach mocno spowalnia i zabiera siły. Staram się biec równym tempem. Nadal nie ma dużego zmęczenia. W głowie pojawiają się bardziej realne myśli, że rzeczywiście to może być mój dzień na maraton. Tak – może być, bo to co było przez 21km to była rozgrzewka – prawdziwy bieg zacznie się dopiero teraz. Potwierdziły to słowa jednego z biegnących obok mnie, że „dopiero zaczynamy maraton”.

 

         25km  01:44:30, śr. tempo  4:10. Nie uraczę Was opisem biegu…bo nie pamiętam w sumie nic. Chyba biegłem jak automat z włączonym tempomatem – prosto i do przodu. W głowie tylko myśl, że jeszcze przede mną jeden znaczący podbieg. Wzdłuż Wisłostrady cały czas mocny wiatr w twarz, chciałem tylko żeby przestało tak wiać, żeby zmienić kierunek biegu…ale za nic w świecie nie chciałem zwolnić.

 

orlen out mor19 01 rkl 20170414 112646 1.jpg 4038

 

          30km   02:05:28, śr. tempo 4:10min/km. Już czekam na Tamkę. Nie pamiętam tylko dokładnie który to kilometr: 33?, 34? Minąłem 30km…teraz wiem, że najważniejsze 12km maratonu…a mi zaczyna się biec jeszcze lepiej. Nie wiem jak mam to opisać. Wpadłem w jakiś trans. Wydawało mi się, że zaczynam przyspieszać. Mijam kolejnych słabnących na trasie, głowa staje się jeszcze mocniejsza. Nie mam oznak wypłukania z glikogenu, cały czas czuję energię. Dobiegam do Tamki..cholerka - no spora ta góra. Wbiegam, mijam po kolei biegnących przede mną. W pewnym momencie słyszę – „dawaj Olsen!”. Na tym kilometrze? Kto to? Michał Welber - dzięki wielkie za ten doping w tym momencie. Pamiętam, że przybiłem piątkę. Chyba przekazałeś mi jeszcze więcej energii. Na górze nie czuję zmęczenia, biegnę mocno-nawet nie muszę za bardzo równać oddechu po tym podbiegu. „Lecimy” Krakowskim Przedmieściem, mnóstwo turystów, dopingują, robią zdjęcia.

 

    35km  02:26:41, śr. tempo cały czas 4:10. Zostało tylko 7km, a ja dalej czuję się jak w transie-równe, jednostajne tempo w kierunku mety. „Artur nie musisz przyspieszać, wystarczy, że nie zwolnisz” – krążą po głowie myśli. Mniej więcej na tym etapie wiedziałem, że poprawię sporo swoją życiówkę, nie będzie to już ciułanie sekund poniżej 3h. Czuję w nogach przebiegnięty dystans, ale mocy cały czas nie brakuje. Wybrzeże Gdańskie, już widać w oddali Stadion Narodowy…zostało tylko kilka kilometrów. Mniej więcej od 38km zaczynam jednak odczuwać zbliżającą się kolkę po lewej stronie – cały czas biegnę i uciskam. Przeszkadza, pewnie, że przeszkadza, nie mogę skupić się na rytmie biegu…ale przynajmniej nie boli tak żebym musiał zwolnić. Frustracja…tyle siły w nogach, a ja nie mogę przyspieszyć. Nie tyle nie mogę, co boję się, że jak zwiększę tempo to na 100% kolka uderzy z podwójną mocą. Jestem bezsilny, a przyznam, że w pewnym momencie miałem w głowie żeby próbować zrobić wynik 02:55. Cały czas biegłem na czas ~02:56:30. Dobiegam do 40km w czasie 02:48:00, śr. tempo 4:12, prognozowany czas 02:57:13. Okazuję się, że jednak kolka mnie spowolniła, teraz czuję już po obu stronach brzucha. Chwilami biegnę z obiema rękami pod boki, uciskam-musiało to komicznie wyglądać (40km-na zdjeciu poniżej widać jak się męczę...)

 

mor19 01 mkd 20190414 114509

fot. fotomaraton.pl

 

              Próbuję jeszcze trzymać tempo, już jesteśmy blisko stadionu. Wiatr niemiłosiernie wieje w twarz. Z moich ust lecą niecenzuralne słowa - biegnący obok „mówi” to samo…41km w tempie 4:09, przed sobą widzę wielki telebim „1km”. Jest cholernie ciężko, mam tak ściśnięty brzuch, że nie mam siły przyspieszyć-to jeszcze ponad 1km biegu. Zaciskam zęby, obręcz na brzuchu też się zaciska. Znów niecenzuralne słowa - nogi się rwą-brzuch nie pozwala….Jak ja będę wyglądał na finiszu… Muszę przyspieszyć. Zbieram się w sobie-niecały kilometr do mety. Czuję, że biegnę szybciej. Może jednak dam radę poniżej 02:57?

mor19 01 tlp 20190414 115705 1

fot. fotomaraton.pl

            Zbliżam się do ostatniej prostej. Po obu stronach uliczki kibice, zewsząd słychać doping. Wiem, że to tylko kilkaset metrów, ale jakże ciężko mi finiszować. Jeszcze jeden zakręt i długa kilkusetmetrowa prosta do mety. W pewnej chwili usłyszałem Kamila - „dawaj Olsen!”. Słyszę, że biegnie obok, dopinguje. Kamilku - dziękuję za to. Przyspieszam-co będzie to będzie. Nie uciskam już-staram się przezwyciężyć ten ból, zerwać tę „obręcz”. Za chwilę znów słyszę doping od Roberta i Adama – „Olsen dawaj-jeszcze tylko 500m”. Jeszcze przyspieszam. 200m.....100m...podnoszę ręce do góry…zaciskam pięści. Euforia. Mijam linię mety...nogi miękkie, w głowie się kręci, ledwo stoję na nogach, chwieję się z boku na bok...

 

mor19 01 mta 20190414 115706 1

fot. fotomaraton.pl

 

           „Wszystko ok?” słyszę od Pani ze służby medycznej. Tak tak....Stoję zgięty w pół, za chwilę jest lepiej. Patrzę na zegarek 02:57:04....i podobnie jak podczas Maratonu Warszawskiego, kiedy pierwszy raz złamałem 3h, zakrywam twarz rękoma, bo czuję płynące łzy....Może z bólu...ale chyba bardziej ze wzruszenia. Kolejny udany maraton....bez „ściany”, bez słabej głowy, bez zwątpienia. Znów treningi przyniosły efekt-czułem to przez cały dystans, było jeszcze „pod stopą”. Szkoda troszkę, że spowolnił mnie brzuch w ostatniej fazie biegu, bo byłoby 02:56, a może i 02:55... Mimo to i tak ostatnie 1,2km w tempie 4:00min/km.

 

orlen out mor19 03 srv 20190414 115753.jpg 4038

 

           Nie wiem czy pobiegnę Maraton Warszawski na jesieni. Może dam organizmowi odpocząć i skupię się na krótszych dystansach-jest co „urywać”. Uwielbiam trenować do maratonu, ale żeby być szybszym na dystansie maratońskim muszę zyskać zapas prędkości. Z wytrzymałością nie jest źle-danym tempem mogę biec bardzo długo. Chciałbym mocno poprawić się na 10km. Co będzie to czas pokaże-nie chcę za bardzo planować. Oby było zdrowie to sobie poradzę.

 

Chciałbym bardzo wszystkim podziękować za dobre słowo, za gratulacje oraz doping na trasie-także ten wirtualny.

 

PS. Ambitny Masters – szacun za wynik – miło było pogadać chwilę przed i po biegu.

 

Artur Olek (biegusiem.pl)

02:57:04  miejsce  181/4698

M40  miejsce 47/1586

 

Wyniki  biegusiem.pl z Orlen Maratonu.

Fotografia wprowadzająca - Festiwal Biegów

Kalendarz wydarzeń

Kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30
  • nasze biegi
  • polecane biegi

 

 

fdm wroblewska