PRZED BIEGIEM

 

W pierwszą niedzielę października 2018 roku odbyła się już 6. edycja maratonu rzeszowskiego. Przygotowania do tych zawodów rozpocząłem około dwa miesiące wcześniej. Niestety wskutek problemów zdrowotnych wiele treningów musiałem odpuścić.

Testem mojej formy były dwa wrześniowe biegi na 10 km w Kolbuszowej i Przemyślu. W pierwszym z tych miast nie wyszło mi kompletnie, gdyż pobiegłem powyżej 45 minut, ale drugi mimo, że wynik też nie był najlepszy dał podwaliny nadziei, że na królewskim dystansie uzyskam dobry rezultat. Tydzień przed startem doznałem kontuzji, która doskwiera mi czasami od początku tego roku. Z tego powodu w ostatnim tygodniu zrobiłem tylko jedną nieudaną przebieżkę. Przyznam nawet szczerze, że myślałem by komuś oddać swój pakiet. Postanowiłem jednak wystartować.

 

WRAŻENIA Z TRASY

 

Początek biegu miał miejsce o godzinie 9.30. Moim celem było atakować czas 3.30. Niestety, co dziwne na ten wynik nie było pacemakera, więc musiałem biec za zawodnikami z takimi samymi aspiracjami. Na początku pogoda była wręcz idealna, gdyż około godziny 9 trochę popadało. Potem pogoda się pogorszyła. Pierwsze kryzysy miałem już na 5-6 km, które nic dobrego nie wróżyły. Wiatr coraz bardziej się zmagał, jednak swój plan wykonuję w 100%. Na 10 km mój czas wynosił 48.56. Ciągnę biegnę dalej równym, szybkim tempem poniżej 5 minut na km. Na 12 km mijam napis na tablicy ,,Igloopol Dębica”, IV ligowej drużyny z województwa podkarpackiego, a na ok. 15 km koleżankę, której nie poznaję bo jest w rozpuszczonych włosach, a zazwyczaj ma związane. Na półmetku dysponuję znakomitym wynikiem 1.43.48 i nadal mam szansę złamać 3.30. Rozpoczynam drugą pętlę, wierzę że uda się osiągnąć cel i do 27 km idzie bardzo dobrze. Chciałbym zaznaczyć, że do tego momentu biegam lepiej niż rok temu. Właśnie na 27 km sprawdziła się niekorzystna aura dla sportowców. Przy 22 stopniach ciepła i wiatrem w twarz dochodzącym w porywach do 50 km na godzinę przychodzi mi zmierzyć się z dalszą częścią rywalizacji. Wtedy w zasadzie wiedziałem, że nie uda się nawet pobić zeszłorocznego rekordu życiowego. Nie miałem także na sobie czapki, a jako osoba łysa biegnąc w słońcu mam wrażenie, że przepala ona cienką skórę i dochodzi do mózgu, wyłączając jednocześnie racjonalne myślenie. W okolicach 31-37 km dołek sportowy osiąga apogeum. Średnie moje tempo na tym odcinku to aż 6 minut 10 sekund, a ja przeżywam najróżniejsze dziwne problemy na trasie. Mam wrażenie bowiem, że już na 32 km ktoś łapie mnie za tyłek, a w nogach czuję jakbym miał z 10 kg żelaza na każdej z dolnych kończyn i jeszcze te potworne skurcze. Zawody dłużą mi się niemiłosiernie i czekam tylko na finał.. Na 35 km mam ochotę zejść z trasy, ale kolega biegacz radzi mi ,,już niedaleko dotruchtaj jeszcze”. Postanawiam więc gnać dalej bez parcia na wynik. Niedługo potem wymijam mających ok.1,5 km do mety innych współzawodników, a jeden z nich mówi, ze do mety jest aż 1,5 km. Oni też zatem odczuli trudy zmagań w tej pogodzie. Nieopodal rzeszowskiej żwirowni decyduję się zawitać na troszkę dłużej do punktu z nawodnieniem. Od tej chwili mam wrażenie, że biegnę sam jak na treningu. Jest to nieciekawe uczucie, bo nie mam nawet za bardzo kogo gonić. Czasem tylko wyprzedzają mnie inni biegacze, głównie ze sztafety maratońskiej. W ok. 39 km lekko przyśpieszam, czekam na metę, na którą wpadam z czasem 3.44.16.

 

POBIEGOWE PRZEMYŚLENIA

 

Z czasem 3.44.16 zajmuję 115 miejsce na 435 uczestników, a w swojej kategorii M20 – 16 lokatę. Czas gorszy od zeszłorocznego o ponad 11 minut, ale pogoda w tym roku była bardzo zła dla biegaczy zwłaszcza od 25 km. Nie wiem zatem czy osiągnąłbym swój cel 3.30 jakbym miał korzystniejszą aurę i nigdy już się nie dowiem. Na mecie po raz kolejny zacząłem się dziwić skąd biegacze osiągający rekordy życiowe w maratonie mają siłę się uśmiechać na mecie. Ostatni raz bowiem uśmiechnąłem się po ostatnim gwizdku zwycięskiego meczu Legii ze Śląskiem dzień przed maratonem ok. godz 22.30. Teraz jednak muszę odpocząć parę dni po i zacząć treningi pod trzy zawody na 10 km w Tarnowie, Rzeszowie i Lublinie. Tam niezmiennie od 2 lat moim zamierzeniem będzie ukończyć wyścig poniżej 42 minut. Podsumowując miał być szampan, a teraz bliżej mi do whisky, które jednak musi poczekać do zakończenia wykopków.

 

Na zdj. głównym: z kolegami z Parkrun Rzeszów oraz Matyldą Kowal, reprezentantką Polski na 3000 metrów z przeszkodami

 

43388344 1874739395955642 1364357058052227072 n

Kalendarz wydarzeń

Kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30
  • nasze biegi
  • polecane biegi

 

 

fdm wroblewska