Są takie miejsca, gdzie człowiek chce być. Odpoczywa, odrywając się od codzienności - takim miejscem okazała się właśnie stolica, ale jak zawsze przejdźmy do początku tej całej  historii.. Fb to miejsce gdzie ma się wielu znajomych, rozmawia itp., ale to wiecie - żadna nowość. W moim przypadku podczas jednej rozmowy otrzymałam wiadomość o treści: „Nie masz ochoty wystartować w sobotę w W-wie w Biegu Niepodległości? Mam pakiet śliczny do oddania”. Oczy od razu szeroko mi się zaświeciły, w takim biegu jeszcze nie brałam udziału. Znajomi wiele o nim opowiadali, więc pomysł od razu mi się spodobał chociaż też niósł wiele obaw...  Warto zaznaczyć, że wiadomość otrzymałam w czwartek o 11:41,  a o godzinie 21:08 podjęłam decyzję, że jadę...pół godziny później miałam załatwiony i transport i nocleg.

 

Piątek - podróż do Warszawy, korki itp. Po ponad 3 godzinach byłam na miejscu ale nie będę opisywać szczegółów, aczkolwiek nadmienię, że pierwszy raz w życiu miałam taką odprawę przed biegową (wstyd opowiadać, a przyjemnie wspominać).

 

Sobota, w dzień startu padał deszcz, było zimno. Mimo iż nie miałam ochoty wstawać z łóżka, to jakoś wstałam nie spiesząc się. Miałam ten komfort, że do miejsca startu było około 15 minut spacerem, więc na spokojnie zjadłam śniadanie (moje ulubione kanapeczki z miodem), zrobiłam makijaż ubrałam się i powoli na start. Umówiona byłam ze znajomym, więc po spotkaniu udaliśmy się w poszukiwaniu ekipy biegusiem.pl. Szybko dali się znaleźć, więc witamy się, robimy fotkę.

23635634 880504908773495 828489636 n

 

Po zdjęciu grupowym ja wraz ze znajomym udajemy się żeby oddać kurtki jego rodzince  no i siku - jak się okazało szybkie, bo przyznam szczerze, spodziewałam się większej kolejki. Po chwili lecimy w swoją strefę startową. Już bez kurtek- cholernie zimno, ale plus taki, że przestał padać deszcz... Spikerzy coś tam gadają … ja raczej skupiam się na tym, że jest mi zimno i raczej nie będę robić życiówki na 10km, bo na drugi dzień też trzeba pokazać się z jakąś formą w Rykach. Właściwie to Ryki były moim startem nr 1 po wygraniu GP (ta Warszawa wyskoczyła tak spontanicznie). Wygrała ciekawość - chciałam zobaczyć jak to jest uczestniczyć w największym biegu w Polsce. I zobaczyłam, a nawet usłyszałam … Hymn w wykonaniu 15 tys osób zrobił na mnie ogromne wrażenie! Po uroczystym odśpiewaniu hymnu zaczęły się starty z podziałem na strefy czasowe .. Nie powiem kto kiedy startował, bo i tak to nic nie zmieni. Dla mnie i znajomego start rozpoczął się o 11:27. Od tego momentu w sumie to było przedzieranie się przez tysiące osób, wyprzedzanie, wymijanie i bieg w stronę mety za  tłumem… Patrząc na tempo wydaje mi się,że nie było tak źle.. 1km- 5:01, ale chyba każdy pierwszy km w Warszawie tak wygląda. 2km- 4:38 jakieś rozmowy, żarty z ludem, myśl czy najpierw prysznic czy jedzenie, a właściwie co zjem na obiad  ... i tu chyba wbiegamy na wiadukt, ale ręki nie dam uciąć, bo poza ludem nic więcej nie widziałam. Chociaż biało - czerwone koszulki wbiegające na wiadukt też robiły wrażenie. 3km- 4:38...  Miejscami taki wiatr że lepiej nie wspominać, bo kląć bym musiała... aha.... elita już na finishu. 4km- 4:30. Lecimy dalej, mijamy ludzi, prawdopodobnie nie trafili z doborem strefy i nie wytrzymali tempa, ale nie mnie oceniać.  5km- 4:28 i nawrotka która troszkę wybiła z rytmu ale mimo wszystko dalej do mety. Tu gdzieś był wodopój, z którego nie korzystałam, znajomy z uporem maniaka biegł z własnym nawodnieniem, którym nawet mnie poczęstował (Dziękuję - tak nawiasem). 6km- 4:30 nie jest tragicznie, w zasięgu wzroku nadal mnóstwo biegaczy w różnym stanie, niektórzy prawie stan agonalny a do mety jeszcze kawałek... 7km- 4:28 jakoś wcześnie nie wspominałam, ale wśród takiego tłumu ciągle zastanawiałam się co ja tu robię...odpowiedz była szybka i jedna BIEGAM!  Na niebie ciemne chmury-jeszcze tylko brakuje żebym zmokła. 8km- 4:23 jęczę do znajomego żeby leciał swoje, a ja doczłapię sobie na spokojnie do mety... i tak człapałam... Po chwili ktoś z kibiców krzyknął „2 km do mety! Dacie radę!! Już blisko!” - myślałam że uduszę, bo według moich obliczeń został już tylko jeden kilometr i trzysta metrów. Na szczęście jakiś biegacz potwierdził moje obliczenia. Z uśmiechem i żarcikami razem gnamy do mety. Aha...mój znajomy ciągle przede mną, nie udało mu się zniknąć wśród tylu biegaczy-miał za fajne spodnie biegowe żeby tak po prostu zlać się z tłumem, a wszyscy wiedza, że ja lubię popatrzeć (tu autorka relacji uśmiecha się jak mały diabełek). 9km- 4:22. 10km - 4:11. Ostatnia prosta, wpadam na metę sucha (na szczęście jednak niebo okazało się łaskawe i z tej ciemnej chmury nie padało) - tu czuję i wiem, że nie dałam z siebie 100%, bo wcale na 100% nie zamierzałam biec, więc swój plan wykonałam. 29 Bieg Niepodległości ukończony z czasem 45:44. Wyłapuję z tłumu  znajomego i udajemy się po zasłużony medal, a moje myśli skupiają się na tym jak to będzie na drugi dzień w Rykach. Odnajdujemy jego rodzinę, odbieramy odzież, chwilę rozmawiamy, a potem udaję się na obiad i czas w drogę powrotną...

23660048 880504808773505 1295409748 o

 

Była spontaniczność teraz spełnienie marzeń...

 

12.11.2017 dzień po BN w Warszawie wstaję z łóżka w średnim humorze i nikłymi szansami na zrobienie życiówki. Niby się oszczędzałam, niby się wyspałam, ale jednak nie czułam się na siłach, by zrobić tego dnia dobry i mocny bieg (teraz wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych). Pominę opisywanie Wam jaka była pogoda, o której wstałam i co jadłam tego dnia. Chociaż pogoda była bardzo dobra, nie wiało za bardzo i nie było zbyt zimno.

 

Wyszliśmy z domu ok 9:30. Byliśmy umówieni, że po drodze zabierzemy Krzysia, po dojściu  do auta okazało się, że zapomniałam mp3 z domu więc biegusiem musiałam po nią wrócić (może i nie musiałam, ale biegam tylko z muzyką, inaczej nie umiem...znaczy umiem, ale bez to dla mnie męczarnia) – ten powrót potwierdził, że to nie jest mój dzień na bieganie. Gdy wróciłam ruszyliśmy w drogę. Ja troszkę zrezygnowana, a mimo wszystko w dobrym humorze słuchałam jak panowie rozmawiali o autach. 50 minut później parkowaliśmy na miejscu startu. Biuro zawodów, a w biurze mnóstwo znajomych twarzy, powitaniom i uściskom nie było końca, ale to akurat bardzo lubię (i spokojnie,maż nie jest zazdrosny - to info dla tych co się obawiają do mnie odezwać, gdy mąż w zasięgu wzroku - tu autorka znów się uśmiecha). Po odebraniu pakietu ludzie gratulują Warszawy prowadzimy rozmowy o biegu, w który już niebawem wystartuję, padają pytania na jaki czas biegnę żartem odpowiadam, że chciałam złamać 21:35 w co sama nie wierzę i tak dochodzimy do sedna sprawy... Pada hasło „Biegnę na 21-możesz lecieć ze mną”....hmm myślę 21 … kawałek polecę potem zwolnię i będzie ok  więc się zgodziłam (tak Michał został moim zającem). Nie wiedziałam co mnie czeka, inaczej nigdy w życiu bym nie poszła na taki układ, bo ja męczyć się nie lubię. Kręcę się po placu, potem lecę do samochodu napić się gorącej herbaty i po chwili idę na wspólną rozgrzewkę (normalnie coś tam sama 'pajacuje' na rozgrzewkę, ale teraz jakoś tak postanowiłam razem z innymi się rozgrzać - nawet było zabawnie) Po kilku minutach udajemy się na start- na starcie jak co roku uroczyste rozpoczęcie wypuszczanie gołębi, hymn, modlitwa. 3...2...1... start i poszli do przodu.

 

Jak pisałam Michał stał się moim "zającem", więc to jego już od startu miałam się trzymać i tak było. Dodatkowo biegł z nami Piotek i Piotrek. Po pierwszym kilometrze spojrzałam jeden jedyny raz na zegarek (4:01) - było szybko, cholera za szybko i taką informację wypowiedziałam na głos, więc mieliśmy lekko zwolnić, a zwolniłam chyba tylko ja, więc domyślacie się jakież ja miałam motywujące widoki do biegania (hahahahaha), Drugi km 4:08 mmmm- hasło od Michała „lecimy z zapasem”, ale nie miałam pojęcia z zapasem na co? Na jaki czas? Nie wiedziałam nic poza tym co mówił na początku, że leci na 21, kur... zapas na 21??? Nie byłam w stanie myśleć, ale dotarło do mnie co to oznacza i cóż ja mogę powiedzieć...chyba straciłam humor i doszło do mnie, że to nie przelewki i że ta moja życiówka jednak chyba zostanie pobita. Michał ciągle powtarzał żebym utrzymała tempo i będzie dobrze, nie patrzyłam na zegarek, zdałam się całkowicie na niego. Nie zostawił mnie, czasami lekko zwalniał, abym dogoniła i tylko powtarzał:  utrzymaj tempo za chwilę zwolnimy, takie teksty mnie ciągnęły do mety. Trzeci km 4:11 na nawrotce, akurat przede mną  nie wiedzieć kto i dlaczego wywrócił pachołek, (pewnie Piotrek)  wrrr jak to mnie wybiło z rytmu. Przy okazji sprawdziłam też gdzie jest kolejna kobieta. Musiałam wiedzieć... i to był błąd. Moje 2 miejsce Open Kobiet było bezpieczne - chciałam odpuścić życiówkę, ale jak już wiecie Michał na to nie pozwolił „Drugie  miejsce już masz teraz robimy życiówkę”. 2 km do mety - wiem... jęczałam i sapałam podobno. Michał nie słyszał, żeby ktoś tak jęczał na biegu - ale mnie rozbawił ten tekst. Ja nie byłam gotowa na taki wysiłek, do tego początek był za szybko...zdecydowanie za szybko. Poza tym nie mam w zwyczaju biegać mocno dzień po dniu, a tekst Michała - „mamy zapas 1 sekundy” nie był pocieszający, bo wiedziałam jak się czułam, gdy leciałam na 21:35 i czułam się o wiele lepiej. Ta jedna sekunda... do czego ten zapas??? Nie zapytałam....wolałam nie wiedzieć. Czwarty kilometr 4:18, ale chyba było pod górę. Moje nogi i głowa miał już dość, do tego pojawił się lekki ból, więc mówię do mojego "zająca" ,że mam kolkę, a on do mnie „To nie twoja kolka” ....W ten sposób Michał sprawił, że mnie totalnie zatkało i dowiedziałam się co czuł Misiek kiedy to ja byłam zającem (Misiu – PRZEPRASZAM!). Już tylko kilometr... mówię, że odpuszczam, hasło od Michała "mamy zapas - teraz do porzygu" . Myśl w głowie ku*** nie ma mowy... Ostatnie metry wiem, że przyśpieszyłam, ale chciałam już skończyć te męczarnie. Ostatnie 100 metrów Michał przyśpieszył, a ja po prostu go goniłam. Piąty km w tempie 4:06. Wpadam na metę, zatrzymuję zegarek ktoś pyta, czy wszystko w porządku....odpowiadam,że nie, bo jak może być w porządku jak leci się prawie w trupa (i ktoś zaczął szukać dla mnie medyka, ależ się uśmiałam mówię, że jest źle ale nie aż tak żebym medyka potrzebowała. Aczkolwiek nawet całkiem całkiem ten medyk, mógłby mnie reanimować - taki żarcik). Po chwili (jak już byłam w stanie coś zobaczyć na oczy) patrzę na ten mój zegarek i oczom nie wierzę  20:48… pierwsza myśl no chyba coś tu nie tak … druga myśl do czego był ten sekundowy zapas … trzecia myśl nigdy więcej, a czwarta myśl za tydzień Lubelska dycha.

 

DSC 0238

2 miejsce OPEN kobiet

Gratulacje, pytanie o wynik itp. to standardowe po przekroczeniu mety każdy to zna więc nie będę opisywać co z kim i jak. Idziemy na jedzonko-jak zawsze pyszna grochóweczka, makaron na słodko i herbatka, to co uszczęśliwiło prawdopodobnie każdego po biegu w taka pogodę. Potem poszłam się przebrać. Po powrocie losowanie nagród, wręczanie pucharów. Nawet miałam szczęście w losowaniu i wgrałam wymianę opon, którą oddałam mojemu "zającowi". Odwalił kawał dobrej roboty - Michał DZIĘKUJĘ!!! (jeszcze coś wymyślę w ramach podziękowań).

Podsumowując weekend był bardzo aktywny nie tylko sportowo. Zrobienie życiówki w Rykach było moim ostatnim celem i marzeniem albo marzeniem i celem na ten rok (jeśli chodzi o bieganie,bo marzeń i celów mam znacznie więcej). Zapisana jestem jeszcze na inne biegi. Panowie stwierdzili, że dyszkę to spokojnie 42-43 minuty powinnam robić. Może i powinnam, ale czy muszę? Teraz tylko spokojne bieganie dla siebie, obranie celów na przyszły rok - chociaż niby jeden jest obrany (Orlen Maraton w 4 godziny) - tylko nie wiem czy jeszcze aktualny. Czy zdecyduję się, by kolejny rok zrobić GP... Jeszcze nie wiem, chyba muszę troszkę ułożyć inne sprawy, aby cieszyć się bieganiem, ale to już inna historia...

Po przeczytaniu całej tej relacji klikamy serduszko, bo takie lubię to to już nudne :)

 

Kalendarz wydarzeń

Kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30
  • nasze biegi
  • polecane biegi

 

 

fdm wroblewska